czwartek, 30 grudnia 2010

Grudniowy ogród


Grudniowy ogród to ten sam ogród co zawsze.* Ogród którego nikt się nie spodziewa w miejscu w którym on jednak istnieje. Ten który lubię najbardziej w Rabacie, do którego często wracam.
Dość mały, wiekowy i z tą niepowtarzalną atmosterą spokoju i odseparowania od reszty świata, świata zewnętrznego, tego za murami.
Ogród pozostaje ten sam, choć zawsze mnie zaskakuje, ilektoć przychodzę tu znowu.. po 2 tygodniach, po miesiącu. Wszystko się w nim zmienia. Przebudowuje się, ale jak każdy dobry ogród pokazuje on rośliny w każdym sezonie i ma zawsze coś w zanadrzu.


Ogród jest zadbany, ma swoich ogrodników, ma swoich strażników-ochroniarzy, tych wesołych dziadków i znużonych facetów, spacerujących w tą i z powrotem.. by jego, ogrodu, nie zadeptać.. nie zapomnieć, by był takim jakim jest teraz, lekko zaniedbanym, zdawałoby się że dzikim i oddanym roślinom, a jednak pielęgnowanym gdy bramy ogrodu zamykane są każdego wieczora..
A jeśli znajdziemy gdzieś przypadkiem pozostawioną szklaneczkę herbaty, to proszę jej nie dopijać.. Ktoś zaraz do niej wróci, bo tu herbatę można pić godzinani. To trudna sztuka. Lata praktyki. I mogę zaświadczyć że herbata będzie na pewno bardzo mocna, słodyczą cukru przykrywająca gorzkość herbacianych liści.
Pozostawmy więc herbatę tam gdzie ją znaleźliśmy, oczekujacą na swojego ogrodowego strażnika..



Dobry ogród, taki prawdziwy, zaczarowany, ma swoje koty, takie duże, niedbale spacerujące wśród zarośli, takie koty zbyt obyte z elementem ludzkim, na który już nie zwracają specjalnej uwagi, niedbale rzucając turystom znudzone spojrzenia.
Mały kotek. Nie zginie tu. Ma swoich opiekunów. Ktoś da mu mleka, ktoś będzie głaskal bez końca, ktoś będzie obserwował jeszcze nieporadne kocie kroki, ktoś w końcu wsunie małego kociaka do dużej wygodnej kieszeniu firmowego uniformu i rozpocznie od nowa niekończący się ogrodowy patrol.. 
________________________________________
* pisałam o tym ogrodzie w poście: Oaza spokoju w centrum miasta

wtorek, 28 grudnia 2010

Co można zobaczyć w Rabacie ?

Rabat ma swoje turystyczne punkty programu, chyba każde miasto takie ma. W tym poście będzie o ruchomych punktach programu, a nawet trzeba by powiedzieć ŻYWYCH. Co prawda w Maroku można zobaczyć i obfotografować dużą ilość osiołków, którą my turyścu i ja również szczególnie cenimy, to jednak ujrzenie takowych w mieście, w Rabacie, nie jest zbyt częstym zdarzeniem. Tak, są nadal sprzedawcy owoców, czy zsiadłego mleka, którzy tego typu "pojazdy-stragany" używają. Takie osiołki można będzie więc spotkać w biedniejszych dzielnicach miasta, gdzie na codzienny targ przybędą ze swoimi zwierzętami ludzie z pobliskich wiosek. Będą próbowali sprzedać nieco mleka, białego sera, masła i zarobić jakiś dodatkowy grosz. Może trafimy na pojedyńcze sztuki osiołków w medinie, ale to raczej rzadki będzie widok.
A wielbłądy?
Jeśli chcielibyśmy ujrzeć te statki pustynne, te jakże arabskie w ogólnym przeświadczeniu zwierzęta to proszę kierować się na południe Maroka. Tam dla turystów ludzie mają zawsze kilka sztuk, i to co odbiera życie - pustynnienie i pustynia, może także przynosić życie, jeśli tylko turyści nadal pustynię będą lubić, a wydaje się że będą.
Można też zobaczyć wielbłądy nie gdzie indziej jak w górach. Tak. Tam będą czekały ze swym właścicielem na turystów właśnie.
I trzeba by dodać że wielbłady nie były kiedyś "marokańskie". Zostały tu sprowadzone, z tego co się wie, w drugim tysiącleciu, i logicznym byłoby stwierdzenie że z Półwyspu Arabskiego, przez owych legendarnych, prawie już mistycznych Arabów podczas lat i wieków ekspansji na odległy zachód.
Są w Maroku także inne wielbłądy, te które przynależą do tych już nielicznych wędrownych, nomadycznych rodzin, do tej zamierającej tradycji wędrownego życia w poszukiwaniu wody i świeżych pastwisk dla zwierząt.
Pewnego słonecznego listopadowego dnia, w samym centrum miasta, na dziedzińcu Teatru Narodowego zobaczyłam nie co innego jak kilka dorosłych wielbłądów z powiązanymi przy nich młodymi. I sporą grupę wesołych młodych ludzi. Wszysty radości, uśmiechnięci, wszędzie pozowanie i zdjęcia. Zamieszanie i radość. Moja obecność była niezauważalna.
Podeszłam do "małego" i muszę powiedzieć miał bardzo miękką sierść. Był piękny. Nie był przyzwyczajony do dotyku, więc po chwili już mu nie przeszkadzałam. Tylko zdjęcie.
I był tam namiot i były stroje i wszystko było dość saharyjskie. Była herbata. Czy też była saharyjska? Tego się nie dowiedziałam. Wypili już wszystko.
I było to dnia 6-tego listopada. Była to sobota i zarazem dzień świąteczny upamiętniający tzw. Zielony Marsz.* Czy były jakieś obchody? Nie wiem. Nie poszukiwałam owych. Wiem tylko że w przeddzień, w pracy wszyscy byli niezadowoleni, tak po prostu jak to w Polsce, gdy dzień wolny przypada w sobotę lub niedzielę.

mały

mały

mały

 niebieskie saharyjskie stroje
___________________________________________
* Co upamiętnia Zielony Marsz ? O tym na angielskiej wikipedii, gdzie jest więcej informacji niż w wersji polskiej:

sobota, 18 grudnia 2010

Marokańska codzienność - zdjęcie

doroczny targ baranów (i kóz) poprzedzający święto Eid al-Adha, na zdjęciu sprzedawca sznurka i papierosów na sztuki, Rabat

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Asilah tego roku

Asilah tego roku nie będzie taka jak w przyszłym. Teraz jest taka. Jest artystyczna. Trzeba pokręcić się po małych, przytulnych uliczkach. Pozakręcać za rogiem, przejść przez wszystkie luki i bramy. Trzeba obejść i obłapić okiem. Trzeba sprawdzić gdzie jeszcze coś wymalowano. Za rok poleją to białą farbą i nici z oglądania. Za rok będą nowe ulotne, roczne dzieła sztuki na murach starego miasta, malutkiego, cichego miasta, całkiem łatwego do umiejscowienia gdzieś tam w południowej Hiszpanii.. Białego, schludnego, spokojnego. Wypoczynkowego.
Tymczasem Asilah leży gdzieś pomiędzy Tangerem a Rabatem, jeśli z małą dokładnością ją umiejscawiać, na wybrzeżu oceanu, tam gdzie dzieci i wycieczki szkolne zwykły mieć miejsce, tam gdzie stara medyna jest już prawie całkiem wykupiona przez obcokrajowców. Domy obecnie głównie letniego wypoczynku, szczególnie popularne wśród Hiszpanów.
O i kolejny numer telefonu wymalowany na ścianie – na sprzedaż i numer komórki..
Białe schludne domki i uliczki, czyste, pełne wesołych turystów latem. Drogo. Drogo. Ceny przygotowane dla zagranicznych ‘marokańczyków’, którzy mają zasobniejsze portfele i nie dbają tak bardzo o ceny napojów i przekąsek..
Dla mnie to miasto trochę małe i nudnawe w swojej schludności. Nieco wymarłe, a mam tu na myśli, w tym opisie, jedynie starą część miasta.

Asilah w odsłonie 2010
_____________________________________
* Asilah Arts Festival odbywa się corocznie w miesiącu sierpniu
* dziś grudniowy Rabat był słoneczny ze swoimi 24' ciepła, takie małe wspomnienie lata przez zimnem zimy :)

wtorek, 30 listopada 2010

Pora deszczowa

Jesień, jeszcze nie zima. Leje, nie powiem że codziennie, ale coraz częściej chmury nadciągające znad Oceanu,  przynoszą zawsze to samo - deszcz. Rabat ulokowany jest na wybrzeżu i ma to swoje skutki. Jest zielony i chłodny latem (jak na Maroko). Da się tu przetrać lato. Rabat jest także bardzo deszczowy późną jesienią i zimą, czasem i wiosną. Aby ten  Rabat był zielony rośliny muszą mieć wodę i właśnie teraz korzystają z niej pod dostatkiem, a komunikacja ulega sparaliżowaniu czasami.. jak dziś na przykład.

Poniedziałek był nieco deszczowy, a nieprzerwanie lało od poniedziałkowej nocy. I to wystarczyło. Nie działa największe lotnisko w kraju, to w Casablance. Połączenie drogowe zerwane pomiędzy Casablanką a stolicą, dwoma najważniejszymi miastami. Pociąg także nie był w stanie pokonać tej trasy. Niektóre drogi miejskie stały się nieprzejezdne. Autostrada przy Rabacie i Casablance była dziś nawet darmowa, a miało to zmiejszyć zatłoczenie w centrum.

Na zajęciach tematem numer jeden była zalana Casablanca.  Wracając dziś wieczorem z centrum kierowca autobusu wybrał nieco inną trasę niż zwykle.. tą przejezdną. Zbliża się zima.

sobota, 20 listopada 2010

czwartek, 18 listopada 2010

Niepodległość

Rocznia niepodległości. Protektariat ze strony Francji przestał istnieć w 1956 roku. Hiszpania uznała niepodległe Maroko poprzez porozumienia z 1956 i 1958 roku.

A dziś to już 54-ty rok nowego Maroka. Jakie będzie w przyszłości? Pożyjemy.. zobaczymy..
Pewne jest jedno, będzie inne. Maroko zmienia się każdego dnia, każdego roku..


a taki właśnie obrazek przygotowała na dziś przeglądarka Google w marokańskiej odsłonie czyli wieza Hassana w Rabacie

środa, 10 listopada 2010

(Jeszcze nie) Beczenie baranów

Owce na wszystkie strony. Owce tu, owce tam. Owce z wstążeczką, owce na raty, owce do wygrania. Owce czarne, białe, owce jeszcze swawolne i radosne.
Owieczki i baranki spoglądają z plakatów. Każda jedna trafi do rodziny. Owce kroczące z czapką na głowie, różową!, owce na łące, owce w towarzystwie.. grilla.
Jedynie duży supermarket brutalnie rozwiewa te fantazje. Plakaty z owieczką plus stoisko z grillami, węglem i sprzętem do rożna.. Tu wiadomo o co chodzi.
Już za kilka dni wielkie grillowanie, a zatem czas na owcę lub baranka.

Rodziny które nie mają pieniędzy jakimś cudem będą te pieniądze miały, pieniądze na tegorocznego baranka. Przecież trzeba mieć! Taki baranek to kwota równa miesięcznej najniższej marokańskiej pensji, tej najniższej ustanowionej przez rząd, bo wiadomo że niższe też się znajdą..
Barana albo owcę trzeba ofiarować. Na krowę nie każdy może sobie pozwolić. Wielbłąd może być, ale to już rzadka rzadkość.
Nie to nie może być kurczak, bo to byłaby śmieszna ofiara na to Święto Ofiarowania, na Aïd El Adha. Kurczak jest na to za tani!
Będą wzięte kredyty, będzie się pożyczało od rodziny. Ale mięso będzie!
Nikt nad baranem nie zapłacze. Nikt się nie wzruszy. To czas gdy mięsa jest pod dostatkiem, i właśnie baran go dostarcza. Po to właśnie jest, by go zjeść.

Spójrz! Mówi kobieta do 2-latka. Lew! – odpowiada mały. Nie, to nie lew – wyjaśnia i pokazuje jeszcze raz kobieta w hijabie. To baran. Patrz. Baran. Na święta go zabijemy.
- A on wie co to za święto? - Tak, on to będzie lubił! Spójrz, zwraca się znowu do chłopca, wykonując palcem ruch pozorowanego nacięcia na własnym gardle, tak jakby był to nóż wykonujący nacięcie zgodne z rytuałem. Nie, chłopiec nie patrzy na palec-nóż, w końcu to nie jego mama opowiada. Jemu bardziej podoba się jednak ta owca z obrazka.


środa, 20 października 2010

Wspomnienie lata na obcasie

Czy mogę już powiedzieć że jest zimno i polsko-jesiennie... ? Nie, nie do końca. Październik to przeciętne 19-22 stopni ciepła, więc nadal można włożyć coś na obcasie. A takie właśnie było lato - na wysokim obcasie.  Wszędzie królował miejski obcas. Obcas u podlotka, obcas u kobiety statecznej. Obcas u matki, obcas u babki! Dziewczyny z wiosek i gór nie są zainteresowane jednakże tą modą. Tam hen gdzieś w przyklejonych do górskich stoków wiosek i rozsianych wszędzie domków wśród pól potrzeba czegoś innego niż obcas, potrzeba czegoś praktycznego.Nie ma tam czasu, nie ma tam pieniędzy na obcas.
Miejskie dziewczyny uwielbiają obcas, mały lub całkiem spory, jakikolwiek by tam był. Czasem jest to hijab (chusta zakrywająca włosy), obcisłe ubranie plus wysoki obcas, co w tym zestawieniu budzi pewien obyczajowy niesmak cześci społeczeństwa, niesmak bardzo przejściowy, nie jest to bowiem problem rozważań ulicznych mędrców. Szkoda na to czasu i energii. Nowe pokolenie, nowa generacja ludzi, nowa generacja marokanek. Często marokańska djellaba ustępuje miejsca casablanowskim jeans'om lub tym markowym Zara czy Diesel, w końcu owych fabryk tu pod dostatkiem.
Djellaby stają się coraz węższe uwydatniając duże, pulchne pupy-siedziska, charakterystyczne przeważnie dla gospodyń domowych zajadających chlebem ulubione meksykańskie telenowele..Kiedyś obcisła djellaba byłaby całkiem nie do pomyślenia.

Pojawiły się też bliskowschodnie czarne abaje, są tu już od dawna. Także nikaby* w ciemnych kolorach,  nie są całkowicie wolne od obcasów, choć to zestawienie jest już prawdziwą rzadkością.
Już niedługo, może za jakieś 20 lat nie będzie Maroka teraz ogladanego. To już będzie tylko normalna ubiorem, całkiem europejska ulica. Więc proszę państwa!, proszę robić zdjęcia!, bo niedługo nie będzie po co przyjeżdzać, już nie będzie orientalnych obrazków, już nie będzie inaczej!
A my w Polsce? A my w Polsce już nie nosimy, nie mamy, tych wyróżniających nas strojów - pozostały tam, w drewnianych chatach, w małych uroczych skansenach na wolnym powietrzu.. można tam zajrzeć.. polecam...

witryny Rabatu i plastikowe buty z Casablanki


miejski obcas
____________________________________________________________________
* kobieta nosząca strój wraz z zakryciem twarzy typu nikab, gdzie twarz jest całkowicie zakryta nazywana jest potocznie w Maroku NINJA. Często kobiety noszące tego typu ubiór noszą także rękawiczki, które zakrywają ostatnie widoczne partie ciała. Często dopełnieniem tego stroju są okulary, nie oznaczające bynajmniej wady wzroku. Okulary czynią oczy mniej widoczne dla przechodniów i taki właśnie jest ich cel.

wtorek, 28 września 2010

Czy to już jesień?

Jesień się zbliża. Bociany które były tu jeszcze w lipcu znikły w miesiącu sierpniu. Jakiś tydzień temu wróciły. Nie wiem skąd. Może z Polski, może tylko z pobliskiej Hiszpanii? Teraz, po dwa w każdym gnieździe widoczne są w każdym miejscu.

Słońce nieco później wstaje i szybciej zachodzi. Wieczory mają czasem chłodnawy posmak i wiatr staje się nocą jakiś zimny.

Pojawiają się pierwsze granaty, choć to jeszcze nie ich sezon, jeszcze nie są bardzo słodkie. Już niedługo. Czekamy.

Pomarańcze, te na słodki napój, kończą definitywnie swój żywot, właściwie ich sezon kończył się całe lato. Nadal można jeszcze je spotkać, jednak to już nie ten smak znajdowany w szklance wyciskanego soku.

W pewnej górskiej dolinie, gdzieś tam na wysokości pomiędzy 1100 a 2000 m n.p.m. trwają właśnie zbiory jabłek, choć to jeszcze nie ich czas w pełni. Mijamy sady z małymi kilkuletnimi drzewkami, z grupkami zbierajacych je kobiet, z przycupniętymi przy drogach sprzedawcami owoców. Może ktoś się zatrzyma i kupi kilka? Jabłka są małe, twarde, mięsiste. Są soczyste, o intensywnym, w pełni owocowym smaku, całkiem jak te które znam z Polski. Kupujemy jabłka i nasza taksówka rusza dalej.


Czy to już jesień i rozpoczęte przygotowania do zimy?

Tak, to już jesień, bo odbył się festiwal w Imilchil’u, olbrzymi suk i moussem*. Ludzie z gór wiedzą kiedy zaczyna się czas przygotowań, kiedy nadchodzi jesień, a lato staje się tylko gorącym zamglonym wspomnieniem..


__________________________
* Moussem to rodzaj wydarzenia społecznego, festiwalu który swój rodowód wywodzi najczęściej od lokalnego  pobożnego męża, tzw. marabuta, którego grób znajduje się właśnie w miejscu gdzie odbywa się świętowanie

czwartek, 16 września 2010

Historia pewnego deszczu


Deszczu, takiego prawdziwego, już od dawna nie było. Lato już taki ma charakter w Maroku. Ten dzisiejszy deszcz również nie do końca był prawdziwy. Popadywał od niechcenia, nie czuło się jego kropli. Dzień bez słońca i bez zdecydowanego deszczu. A wieczorem - burza. I były nawet błyszkawice, przez parę minut, i nawet padało, nieco ponad pół godziny. I drzewa były mokre.. i dachy i anteny, ale bez obaw, nie zakłóciło to odbioru przekazu telewizyjnego..

Ludzie chowali się pod meczetem, byle nie zmoknąć. I stał nieopodal lokalny SZALONY, tak, z pewnością tak można go nazwać. Lecz ludzie znają jego imię. Chodź! - wołali go po imieniu - Schowaj się przed deszczem! A on ze spokojem i pewną filozoficzną reflekcją wpatrywał się w spadające krople deszczu, przyglądał się im. Dobrze wiedział że narazie deszcze są jeszcze na próbę.

Deszcze jeszcze nadejdą, zimą. To właśnie one utrzymują soczystą zieleń każdej wiosny Maroka.

środa, 15 września 2010

Wakacyjne powroty i odjazdy

Co roku w wakacje każdy z nas ma urlop, chyba że jeszcze się uczy, wtedy to ma wakacje w wakacje, hmm tak mniej więcej.. Także Marokańczycy mieszkający za granicą mają swoje urlopy, które prawie jednomyślnie, tak jakby się specjalnie umówili, spędzają w ojczyźnie. Powracają do swoich pustych i czekających na nich domów oraz do swoich wielopokoleniowych rodzin. Wracają na urlop, na trochę tylko i potem z powrotem do tego drugiego życia, do tej jakby drugiej rzeczywistości, do pracy po prostu. Do Europy.

Jako że Marokańczycy to prawie zawsze muzułmanie, więc obowiązuje ich ramadan – miesiąc postu, gdy od wschodu do zachodu dzień będzie upływał bez wody i pożywienia. Noc będzie czasem jedzenia.

W tym roku ramadan przypadł po raz kolejny na okres trudny, gdy gorące lato i jego długie dni, wymagały więcej wysiłku od poszczących. Zawsze łatwiej pościć nie samemu, lecz z innymi. Łatwiej też pościć gdy ma się urlop i gdy nie idzie się do pracy. Właśnie dlatego część Marokańczyków wybrała urlop w okresie ramadanu, właśnie w Maroku. 11 sierpnia do 10 września.

Preferowany sposób dotarcia do kraju przeznaczenia: samochód. A w nim? Upchnięta cała rodzina i wszystko co się da.. nie pomijając tego co po przybyciu można spieniężyć, i w ten sposób odnaleźć dodatkowe wolne miejsce w aucie, pozwalające zrealizować zakupy tańszej, bo tutejszej żywności, zabieranej w drodze powrotnej ze sobą.. do Francji, Holandii.. Beligii..*
___________________________________________
* podczas 40 minut z aparatem w ręku, nieco jak otumaniony paparazzi wyczekując na moście, nad pobliską mi autostradą, naliczyłam „obładowane” samochody na tablicach z Francji (5) oraz Belgii (1), Holandii (1) i Włoch (1).

piątek, 10 września 2010

Sprzedawcy bez wody


Sprzedawcy wody to słoneczniki w gąszczu medyny, ich kapelusze widać z daleka. Są miękkie, wełniane, czerwone. Można ich porównać do Pana Kapelusznika z Alicji z Krainy Czarów lub do grzybów muchomorków.
Cały dzień na nogach, cały dzień na nogach w potwornym słońcu, od Rabatu w dół mapy. Szczególnie widoczni w Marrakechu. Północ ich nie potrzebuje. Ramadan ich nie wynagrodzi. Kontrolerzy biletów nie zwrócą im uwagi. Czy ktoś ich jeszcze w Maroku chce? Mogą zniknąć, bo są już przecież uwiecznieni w małej rzeźbie na lotnisku Casablanca, na terenie terminalu 2, zanim podejdziemy do odprawy..
Sprzedawcy wody wyparowują jak woda w gorące, niemiłosiernie upalne marokańskie lato..

Prowadzą własną działalność gospodarczą, na tyle własną że nie znajdującą się w świadomości państwa, stąd też nie ma nigdzie ich nazwisk, nie ma ich jako przyszłych emerytów, nie ma ubezpieczenia. Są oni i ich własny codzienny trud.

Nie daję monet wyciągniętym rękom w medynie, kilku osobom ustawionym u podnóża kościelnych schodów co niedziela, choć to kobiety i dzieci. Moja moneta szuka sprzedawców wody w ramadanie. W ramadanie sprzedawcy wody nie mają klientów. W ramadanie sprzedawcy wody żebrzą, jeśli ubrać rzeczywistość w brutalne słowa. Są w porannych autobusach, na często uczęszczanych ulicach, tam gdzie mają szansę natknąć się na większą liczbę przechodniów. I ludzie sobie pomagają - sprzedawca wody wróci pod koniec dnia do domu z jakimś pieniądzem w garści.. może wystarczy.. i tak codziennie przez cały dugi miesiąc, miesiąc ramadanu, wychodzić będą w miasto sprzedawcy wody.. bez wody..

Torba i koziołek pod pachą. I woda która ma w sobie dodatek smakowy a zapłata jest dowolna, daj ile chcesz lub ile masz.

Koniec ramadanu. Sprzedawcy powracają do pracy, na ulicę. Czy odważysz się podejść i kupić od nich wódę?


sobota, 4 września 2010

Marokańska codzienność - zdjęcie

przysypianie na trawce to jedna z możliwości spędzania obecnych, rekordowo upalnych, dni lata podczas tegorocznego całodziennego poszczenia w Ramadanie. w zeszłym tygodniu temperatura doszła przez moment do 46*C co jest niespotykane dla stolicy, a jest normą dla południowego Maroka
w tle: Wieża Hassana (Tour Hassan) będąca minaretem nigdy nie ukończonego meczetu sprzed wieków

piątek, 13 sierpnia 2010

Arabska solidarność

Nie znowu tak dawno, bo 31 maja, nastąpił kolejny incydent/starcie/konflikt dotyczący państwa Izrael i nieszczęsnej Strefy Gazy. Tym razem była to jednak scena także z udziałem Turcji. Mówię tu o wydarzeniach dotyczących statku próbującego dotrzeć do wybrzeży Strefy. Reakcje na krwawe następstwa tego zdarzenia nie przeszły niezauważone, jako kolejny news, który przychodzi i odchodzi z małym komentarzem zniesmaczonego czytelnika prasy codziennej. W Polsce mógłby brzmieć tak: „znowu się tam biją na Bliskim Wschodzie..”. Nie, tu w Maroku była reakcja, zresztą reakcja jest zawsze odnośnie tego regionu.

Kiedyś widziałam także inny przejaw poparcia i zjednoczenia z Gazą. Podczas izraelskiej akcji zbrojnej w Strefie Gazy w okresie poświątecznym 2008/2009, na stronie Couchsurfing  (społeczności oferującej podróżującym darmowy nocleg na całym świecie) dużo profili członków z Maroka właśnie we wspomnianym okresie zamiast zwyczajnego zdjęcia na profilu, umieszczało grafikę wyrażającą poparcie dla Gazy. Poniższa była najpopularniejsza.

 grafika ze strony Couchsurfing

Maroko leży dość daleko, jeśli przyjrzeć się mapie. To nie Bliski Wschód, to północna Afryka, a w dodatku jej zachodnia krawędź. Daleko. Ale poczucie solidarności, a wraz z nią wspólnej krzywdy, krzywdy na współwyznawcach oraz krzywdy na współbraciach Arabach (jeśli wziąść pod uwagę ten fragment krwi arabskiej, który nadal po Maroku krąży). Także solidarność wspólnie dzielonej kultury arabsko-muzułmanskiej, będącej znaczącą częścią tożsamości Marokańczyków, gdzie na Couchsurfing’u w miejscu na pochodzenie etniczne pojawia się słowo muzułmanin (choć jak znam Maroko po części mówią to osoby które nie są religijne lub nie praktykują) ma przecież znaczenie. Jest coś takiego jak bycie muzułmaninem/muzułmanką z urodzenia, nie z praktyki czy z osobiście odczuwanej wiary.

Nie pierwszy raz ludzie wyszli wtedy na ulice. Reakcje były widoczne w różnych miastach Maroka. Owego dnia byłam w Kénitra, na północ od Rabatu. Mała manifestacja w centrum tego niewielkiego miasta. Nielegalna, tj. bez informowania stosownych władz, stąd też pojawiający się coraz liczniej policjanci. A ja przechodziłam obok.

manifestacja w Kénitra

Następnego dnia to samo w stolicy, już ze stosownym pozwoleniem w samym centrum. Ulica odcięta dla ruchu i pokaźny tłum uczestników. A po manifestacji widziałam dzieci z szalikami w kolorach flagi palestyńskiej, rozdawanej przez lokalną organizację propalestynską i małą chorągiewkę trzymaną w ręku kilkulatka, wystawioną z okna przejeżdżającego samochodu..


manifestacja w Rabacie, zwyczajowo jak wszystkie manifestacje odbyła się przed parlamentem..

i wokół palm..

_______________________________________
O tym co obecnie dzieje się wokół sprawy z 31.05.2010 można przeczytać na stronie BBC w j.angielskim:

wtorek, 10 sierpnia 2010

Beton mi się śni

Często trudno dojrzeć choćby skrawka ziemi.. chodnik-beton i trawnik-beton.. gdzieniegdzie minimum egzystencjalne dla drzew.. Studzienek brak na większości ulic. W przypadku deszczu woda krąży szukając miejsca gdzie mogłaby dostać się do ziemi. A tam pod betonem to dopiero jest pustynia. Pozostaje dla mnie zagadką jak te drzewa znajdują wódę? Skrawek ziemi jaki im wydzielono jest naprawdę niewielki, ale mimo to w jakiś sposób drzewa dają sobie radę i rosną.
 
wyjątkowo duże skupisko drzew jak na tę dzielnicę - eukaliptusy

Większość znanych mi dzielnic Rabatu, tych biedniejszych, stosuje właśnie tego typu betonowe chodniki. W bogatszych dzielnicach spotkamy zwyczajny chodnik.
Oczywiście to nie mieszkańcy wylewają wszędzie beton, a władze dzielnic, osoby nimi zarządzające. Być może tak jest prościej. Być może tak jest taniej. Władza zrobi swoje a protesty jakby były i tak nic nie zmienią. Beton jest i będzie.
 
przygotowane na "coś" wgłębienia w tzw. trawniku, już tak czekają od kilku miesięcy, pojawiły się mniej więcej w okresie akcji zazieleniania stolicy z okazji Dnia Ziemi

drzewka, właściciel tego domu udekorował je kolorowymi płytkami, ale cóż z tego skoro teraz piesi by przejść muszą skierować się na ulicę

Na chodniku-betonie zgodnie z prawem powinien być tylko beton, ale niektórzy mieszkańcy, szczególnie właściciele kilkupoziomowych domów i willi otoczonych ogrodem, dodają co nieco do tego betonu. Są dwie drogi dotarcia do tego celu. Można dać łapówkę i owe rośliny nigdy nie zostaną zauważone, staną się jakoby legalne lub też osoba sadząca sadzi i oczekuje że nikt się do owych roślin nie przyczepi. A rośliny w obu przypadkach spokojnie sobie rosną, wdzięczne za kawałek ziemi. Pojawiają się małe kwadratowe przestrzenie ziemi a w nich rośliny. Czasem to winorośl, czasem zwykłe ‘niepraktyczne’ drzewka, dające cień i zmieniające otoczenie, przynoszące tlen i chłód, dające to czego w tym kraju, w tym klimacie, szczególnie latem, tak potrzeba.

czwartek, 5 sierpnia 2010

Muzeum pewnego miasta zwanego CZERWONYM

Wspaniałe to miasto rozciąga się niedaleko wysokich gór Atlasu i jego chłodnych dolin. Tu jednak żar leje się z nieba niemiłosiernie a słońce praży całe lato. Miejscowi ukrywają się w domach lub uciekają na plażowanie do nadoceanicznej El Jadidy. I tylko turyści przybywają niestrudzenie latem, choć lato to nie sezon na to miejsce. Pomimo temperatur wakacyjnych przewyższających zdroworozsądkowe 40 stopni życie trwa tu nadal, trwa intensywnie. Gaje palmowe zachwycają. W końcu to oaza. Oaza na dawnym szlaku karawan. Czerwone miasto Marrakech, choć kiedyś znane pod berberyjską nazwą Murakush, leżące w kraju, który w europejskich językach nazwę swą otrzymał właśnie od nazwy tego miasta. Kiedyś to była stolica i była najważniejsza. Teraz też jest stolicą, tyle że turystyczną.
Chyba już tylko Berberowie nie zapomnieli o Marrakechu, nadal nazywając swoje królestwo MURAKUC.

Marrakech mnie nigdy nie znudzi. Trzy dni dla nowoprzybyłego turysty mogą beztrosko upłynąć na poznawaniu medyny, oglądaniu ogrodów, przerw w kawiarniach i późnych wieczorach spędzonych na kolacji na Jemaa el-Fna. Ale trzy dni się skończą i warto się w Marrakech zagłębić, a dokładnie w jedno z jego muzeów.

Muzeum Marrakechu położone jest na placu Ben Youssef. Błądząc w uliczkach starego miasta i wciąż na nowo pytając o drogę na pewno się tu trafi. Dziewiętnastowieczny pałac był kiedyś własnością Mehdi Mnebhi’ego, ministra obrony pewnego sułtana owych czasów. Zobaczyć tu można wszystko po trochu. Trochę ceramiki tu, trochę biżuterii tam. Jest też dawna broń biała, stroje już minione, monety dawno nie bite i przedmioty które pozostawili po sobie Żydzi marokańscy.
Największe wrażenie robi na zwiedzających wewnętrzne patio pałacu, choć dawny tradycyjny hammam jest równie interesujący.
dziedziniec

wnętrze na pewno nie jest jednostajne

berberyjski AKHNIF z Atlasu Wysokiego, pierwsza poł. XX wieku

ps. To właśnie zdjęcie zawartości jednej z gablot opisanego muzeum jest zdjęciem głównym tego bloga. Naszyjnik na modłę berberyjską zdobiony jest dawnymi monetami, gdzie trwają nadal obok siebie arabskie zapiski i gwiazda Dawida.

_________________________________
Oficjalna strona muzeum: http://www.musee.ma/

piątek, 30 lipca 2010

Rocznicowe obchody

23 lipca jedenaście lat temu zmarł król który przyłączył Saharę Zachodnią do Maroka. Był pierwszym który zasiadł na tronie, po tym jak Francja i Hiszpania opuściły tę północnoafrykańską krainę. Król Hassan II uszedł z życiem z dwóch zamachów. Zmarł wiele lat później w 1999 roku. Jego ciało spoczęło w pięknym mauzoleum w Rabacie, przy nigdy nie dokończonym meczecie Yaquba al-Mansur’a, innego marokańskiego władcy sprzed wieków,  nieopodal potężnego minaretu, który to dla mnie jest symbolem tego miasta.

Jak co roku także dziś, 30 lipca, przypadają obchody objęcia władzy przez nowego króla. Prawdopodobnie ze względu na pamięć dla poprzedniego władcy obchody mają miejsce tydzień po śmierci króla-ojca, skutkującej ogłoszeniem jego syna kolejnym następcą na tronie Królestwa Maroka.

Dzień wolny od pracy. Pomimo że jest to kraj muzułmański w piątki się tu pracuje. Maroko stosuje europejski weekend. Sobota i niedziela jest zawsze wolna w urzędach i firmach. Wyjątkiem są nauczyciele szkół publicznych, pracujący kilka porannych godzin sobotnich. W niedziele otwarte są restauracje i kawiarnie, dyżurują apteki. Sklepiki usytuowane w medynach, w starych centrach miast, są w te dni dostępne dla klientów. Może pewną różnicą jest podejście do niedzieli, która często wykorzystywana jest do nadrobienia zaległości przy robotach drogowych i innych remontach publicznych, gdy ruch uliczny i ludzki jest w owym czasie mniejszy.
Stolica jest zawsze dość senna w niedzielę. Jedynie medyna zawsze pulsuje życiem. W końcu to prawdziwe serce miasta, i tak jak serce musi pracować zawsze.

Każde marokańskie miasto ma jakieś swoje punkty programu na ten dzień. Rabat organizuje koncerty, mały przemarsz reprezentacyjny żołnierzy i trwający od dziś przez koleje sześć dni festiwal „pełen sportów wodnych”. A wieczorem w centrum pojawi się król Muhammad VI by wygłosić przemówienie.

oflagowane miasto

dzielnicowe uroczystości, już wszystko gotowe na wieczór..

__________________________________________________
Więcej na temat festiwalu dostępne na francuskojęzycznej stronie:
www.fnir.ma

środa, 21 lipca 2010

Na południe

Ciągnie mnie na południe. Choćby na kilka dni. Nie wiem czemu.

Na południe, gdzie zawsze próbują dostać się turyści odwiedzający Maroko. A może by z Marakeszu spróbować do Zagory? Zobaczyć pustynię? Druga możliwość dotarcia do wydm to bardziej na wschód położona Er Rachidia prowadząca do Merzougi. Tu otwiera się Sahara w postaci Erg Chebbi.

Ale nie, ja myślę o Saharze Zachodniej, o Mauretanii lub o pogrążonej w niepamięci Maroka  Sijilmassie.* Wszyscy tam byli, wszyscy ją opisali. Ibn Battuta, Ibn Khaldun i Leo Afrikanus. Wspominali o niej gdzieś pomiędzy 1304 a 1554 rokiem, na tyle na ile życie im pozwoliło.* Miasto na pustyni, na nieistniejącym już szlaku karawan.

Z Maroka południe jest osiągalne, wydaje się być blisko. Tam gdzie nie ma już nic poza piaskiem, a jednak nadal jest życie. Wszystko jest wyłącznie konieczne, minimalne i proste, trudne i bezwodne.
Prostota otoczenia i budowli ludzkich, ale przenigdy nie zapomni się o wzorze i dekoracji!

Na południe. Byle dalej od Rabatu! Dalej, tam gdzie jeszcze nie byłam. W odległe regiony, tam gdzie darija zmienia swą formę, tam gdzie częściej używana jest mowa Berberów, tam wreszcie gdzie języki Maroka już nie sięgają.  Tak, właśnie tam - na południu.

Na południe bardzo bym chciała, insha’Allah.
Może zimą?

gdzieś daleko poza Zagorą

_________________________________________________________________
* Ibn Battuta (1304-1368), Ibn Khaldun (1332-1406), Leo Africanus (1494-1554)

* jej ruiny leżą niedaleko miasta Rissani, na trasie Er Rachidia- Merzouga

niedziela, 18 lipca 2010

Fenomen Tamera Hosnego na terrorystycznym tle

Świat walczy z terroryzmem, rozpętywane są nowe wojny pod tą szlachetną nazwą, wojny których ja już nie rozumiem. Hasła które wszyscy słyszeliśmy tyle razy.

Terroryzm trafił do Maroka. Medialne wydanie zamachowców samobójców. Mówi się o połączeniach z al- Kaidą, grupie bezrefleksyjnych fanatyków czy wreszcie o ataku skierowanym na lokalną społeczność żydowską i obcokrajowców. Detonacje samobójców miały miejsce w maju 2003 roku i te były najkrwawsze. Kolejne to marzec i kwiecień cztery lata później. Zamachowcy zabijając łącznie ośmiu obcokrajowców, którzy wydaje się byli celem ich działań, pozbawili życia wielu Marokańczyków, łącznie ponad dwadzieścia osób, nie wspominając już o wysokiej liczbie rannych, też głównie ludzi stąd.

Te dni były dla Maroka szokiem. Nikt się tego nie spodziewał. Nikt czegoś takie sobie nie wyobrażał. Poza zamachami sprzed lat, narodowowyzwoleńczymi, które miały uwolnić Maroko od francuskiej obecności, dziejącymi się w tej samej Casablance, nic podobnego nie miało miejsca.

Zamachowcy byli bardzo młodzi, przeważnie dwudziestolatkowie.

Potem odbyły się manifestacje pod hasłem Nie Terroryzmowi, ale z tego okresu pozamachowego utrwalił się jeden symbol i zagościł w przestrzeni marokańskiej. Jest to tzw. ręka Fatimy z napisem po arabsku i francusku: Touche  pas à mon Pays (Don’t touch my country) Po polsku – Nie naruszaj mojego kraju.

w oficjalnych podręcznikach do nauki arabskiego, przeznaczonych dla niepiśmiennych obywateli Maroka, można natrafić na wspomniany symbol

Powstała również piosenka anty-terrorystyczna. Szybko stała się hitem.


Strach w ludziach w pewien sposób pozostał. Matki obawijące się o swoje dzieci, o młode dziewczyny. Wieść i plotka roznoszą się szybko w niektórych dzielnicach, w tych gdzie nieodseparowane pięknymi ogródkami wille, a zwykle biedne i te całkiem bogate domy mieszkalne, przylegające do siebie ściana w ścianę, jakby w poczuciu bliższego społecznego zjednoczenia, stały się miejscem narodzin owej terrorystycznej plotki Rabatu.

Powstała ona w dniu kończącym festiwal Mawazine 2010, 29 maja i według internetowych i ustnych podań zamach-detonacja miał odbyć się podczas koncertu Tamera Hosnego.Dlaczego  występ Tamera został wybrany? Przecież tego dnia, także o 21:30, tyle że na innej scenie trwał właśnie koncert Sting’a. Ten drugi wydawałby się bardziej odpowiedni na zamach, prawdopodobna większa liczba obcokrajowców na widowni, bo tu w dzielnicy Hay Nadha, gdzie Tamer dawał swój koncert, mieszka ich niewielu, głównie pracownicy ambasad azjatyckich i afrykańskich.

Strach przeniósł się z obcokrajowców-pierwotnego celu, i stał się obawą o własne marokańskie życie. Ludzie zaczęli widzieć siebie jako cel. Marokańczycy obawiający się Marokańczyków..
A po wyjątkowo zatłoczonym koncercie (rzesze fanów Tamer ma niezliczone) cała ta terrorystyczna plotka stała się przedmiotem niewybrednych żartów..

Tamera kocha Maroko, a jego sława rozciąga się na prawdopodobnie na większość Krajów Arabskich. Bardzo dobrze sprzedają się jego płyty.Wzdychają do niego marokańskie nastolatki, a w poczet swoich fanów zalicza także dorastających chłopców i mamy tejże młodzieży. Może zjednuje sobie ich prostym T-shirtem i jeansami noszonymi na scenie, bo garnituru na pewno nie zobaczy się na jednym z jego występów. Zagadka, fenomen lub po prostu specyfika tego rynku?

Na czym polega tajemnica owego piosenkarza z Egiptu, któremu krótka historia więzienna  zaplątała się w biografię?

Moim zdaniem głos nie za dobry, a piosenki.. 
Oto utwór w jego wykonaniu, zapraszam TYLKO zainteresowanych:



_________________________________________
Więcej o wydarzeniach w Casablance z relacji BBC, w j.angielskim:
zajścia z 2003 roku
zajścia z 2007 roku 

wtorek, 13 lipca 2010

Mundialowe wspomnienia na zdjęciach

Czarnoskóry ksiądz wypowiadał słowo MUNDIAL podczas francuskojęzycznych nabożeństw.

Ambasada Holandii próbowała przekonać do swojej reprezentacji marokańskich kibiców. Bez powodzenia.


Dwie młode kelnerki w mojej ulubionej kawiarni zarobiły, ale też i narobiły się nieźle podczas każdej mundialowej transmisji.

Niejedna marokańska matka przerwała mecz ukochanemu, pierworodnemu, już 30-letniemu synkowi, by oglądać swoją południowoamerykańską telenowelę.

A zdesperowany mąż, ojciec, kochanek szukał wytchnienia w piłkarskich emocjach, gdzieś poza hałaśliwym ogniskiem domowym, w wypełnionej do granic możliwości męskiej kawiarnii.


O mundialu nie zapomniała firma produkująca najpopularniejszy na świecie napój gazowany, ten sam, który dociera do miejsc w Afryce, gdzie nie potrafi dotrzeć woda.


Nie zapomnieli o piłce również pomysłowi Chińczycy, przemieniający na MADE IN CHINA, od dobrych kilku już lat, tutejszy rynek.


I tylko kelner zatrzymał się tu, na tym zdjęciu, na meczu Hiszpania-Chile..